Odnoszę wrażenie, że wyjazdy na kursy językowe za granicą dla osób dorosłych wciąż tak naprawdę nie cieszą się tak dużą popularnością, na jaką zasługują ze względu na swoją wieloaspektową skuteczność.
Mobilność naszego społeczeństwa z każdym rokiem wzrasta. Chętnie podróżujemy, a podczas tych podróży doświadczamy innego sposobu życia, kosztujemy inne potrawy, poznajemy nowe kultury. W środowisku pracy budujemy międzynarodowe kontakty, chętnie też wymieniamy się doświadczeniami z oddziałami zagranicznymi danej firmy. Mimo to wciąż niewielu z nas podejmuje decyzję o wyjeździe na kurs językowy za granicą.
Umiejętność komunikacji to podstawa
Wśród różnorodnych ofert kursów, zawsze zastanawiamy się, co tak naprawdę odpowie najadekwatniej na nasze indywidualne potrzeby. Zazwyczaj nasz cel jednak jest ten sam! Wszyscy chcemy być w stanie swobodnie porozumiewać się za granicą zarówno w kontekście biznesowym, ale też towarzyskim, codziennym. Chcemy zapytać o drogę do jakiegoś miejsca, kupić bilet do innego miasta, czy też dowiedzieć się, czy w pobliżu znajduje się bankomat. Są to takie zwykłe sytuacje, w których w Polsce uczestniczymy automatycznie. Nie zastanawiamy się nawet, że podejmujemy rozmowę na przystanku tramwajowym komentując pogodę, w restauracji prosząc o rekomendację kelnera lub wymieniamy spostrzeżenia czekając w kolejce biletowej do muzeum. Bywa, że musimy zadzwonić na infolinię, włączyć lub wyłączyć jakąś usługę, czy też dowiedzieć się, co z naszą kartą kredytową. Codzienność.
Umiejętność radzenia sobie w takich sytuacjach w środowisku obcojęzycznym często doskonalimy na zajęciach poprzez różnorodne aktywności typu odgrywanie scenek, budowanie dialogów w parach, rozwiązywanie problemów. Myślę jednak, że najciekawsze jest autentyczne budowanie swojej wypowiedzi w realnej sytuacji. I nieważne, czy jest to dopytywanie o udogodnienia w wynajmowanym pokoju w Wiedniu, czy też koszty wynajęcia auta w Berlinie. Moje doświadczenia są takie, że w różnych miejscach na świecie, moi rozmówcy byli bardzo wdzięczni, że próbuję porozumiewać się w ich języku. I nikt nigdy nie komentował przy tym poziomu jego znajomości. A gdy posiłkowałam się językiem angielskim w krajach nieanglojęzycznych, rozmówcy cieszyli się, gdy mogli z obcokrajowcem poćwiczyć swój angielski.
Turbo przyspieszenie, czyli wyjazdy na kursy językowe za granicą dla dorosłych
Wracając do głównego nurtu – jako lektor wiem, że istotne jest systematyczne rozwijanie swoich kompetencji uczestnicząc regularnie w zajęciach. Stale rozbudowujemy słownictwo, poznajemy nowe struktury gramatyczne, czytamy ciekawe teksty, dyskutujemy z innymi. Jest to regularny rozwój, ale dlaczego by nie pokusić się o turbo rozwój, którym z pewnością są wyjazdy na kursy językowe?
Kiedy rozmawiam ze swoimi słuchaczami, próbując zachęcić ich do wyjazdu, entuzjastycznie zgadzają się z moimi argumentami do momentu gdy zapytam wprost: „To co, kto jedzie?” I wtedy zaczyna się lawina trudności nie do przezwyciężenia… Zazwyczaj zaczyna się od „…niebotycznych kosztów…”, poprzez „…szef mnie nie puści…” do „…nie mogę zabierać czasu dla rodziny…”. Kiedy uporamy się z tymi argumentami, zaczynają się te bardziej emocjonalne: „… to za duże wyzwanie”, „jeszcze nie w tym roku”, „w pracy tyle stresów, że wystarczy…”.
Wtedy powtarzam swoją mantrę będącą kwintesencją moich własnych prywatnych doświadczeń i przekonań, że wyjazdy na kursy językowe za granicą są lepsze niż wiele miesięcy zajęć tu w kraju.
Skąd ta wiara w wyjazdy na kursy językowe za granicą
Piszę w oparciu o własne doświadczenia, bo kiedyś spędziłam miesiąc w Niemczech w okolicach Monachium pomagając w opiece nad trójką dzieci. Był też wyjazd do Cardiffu, gdzie szkoliłam swoje umiejętności jako anglista wśród uczestników z całej Europy. A i teraz wpadając do swojej przyjaciółki do Londynu często miewam jakąś językową przygodę.
Te doświadczenia oraz wyjazdy wypoczynkowe za granicę z rodziną, zmieniły mnie w sposób holistyczny. W znaczącej mierze przyczyniły się do tego, jak postrzegam świat i jak prowadzę zajęcia językowe dla innych.
Językowe spa i czas dla duszy
Skoro napisałam o doświadczeniach, czas zmierzyć się z własnymi przekonaniami kontra sceptycyzm moich słuchaczy:
- Jeśli chodzi o koszt, może warto spróbować postarać się o dofinansowanie w pracy, nawet zamiast kilku miesięcy szkoleń językowych.
- Wyjazd nie musi być w okresie wakacyjnym, można wybrać tę porę roku, która w naszej firmie bywa okresem spokojniejszym.
- Wyjazd – w mojej opinii – nie zabiera czasu rodzinie czy uwagi dla partnera. Poza tym obecnie na rynku dostępne są również kursy rodzinne.
Jestem mamą trzech księżniczek. Zdarza mi się znikać z widnokręgu na kilka dni. Jeżdżę wtedy na konferencje i sama się uczę. Po sesjach układam w głowie różne sprawy i mentalnie odpoczywam od codzienności. Wykorzystuję oddalenie od rodziny w taki sposób, by wrócić spokojniejsza, uważniejsza jako mama i żona. Warto popatrzeć na to jako na czas ładowania akumulatorów. To kilka dni inwestycji zarówno we własne umiejętności, jak i w dobre samopoczucie. Może potraktować to jako językowe spa i czas dla duszy?
Zanurzenie w języku obcym
Sądzę, że pozostawiając na jakiś czas ramy własnego życia, biura, firmy, codzienności i zanurzając się w nowej rzeczywistości zyskujemy inną, często bardzo korzystną perspektywę, nie tylko językową. To zanurzenie jest trochę jak zanurzenie w naszym Bałtyku. Najpierw czujemy zimno ogarniające całe ciało, ale gdy wytrwamy – po kilku minutach zdajemy sobie sprawę, że woda aż taka zimna nie jest. Staje się wręcz przyjemna, gdy poprzebywa się w niej na tyle długo, by ciało się oswoiło. Wychodząc, już tylko żałujemy, że tak późno się odważyliśmy na kąpiel. Podobnie jest z wyjazdem na kurs językowy za granicą. Najpierw kręcimy głową z definitywnym „Nie”. Potem zaczynamy o tym więcej czytać, analizować ewentualne przygotowania, koszty. Aż powoli dochodzimy do wniosku, że w sumie – „Dlaczego nie?”
Czas na nowe
Gdy wreszcie dotrzemy na miejsce – nieważne czy to niemiecki w Niemczech, angielski w Anglii, czy francuski we Francji –wszystko jest cudownie nowe, świeże, nieprzewidywalne. Najpierw ogarnia nas leciutki stres. Ale potem to już tylko morze fantastycznych niespodzianek: nowe smaki, zapachy, języki i znajomości. Przecież inni uczestnicy naszego kursu językowego za granicą są w identycznej sytuacji i wchodzimy w to razem.
Na miejscu eksperymentujemy z naszymi umiejętnościami. Przecież jesteśmy równi i wszyscy przyjechaliśmy poćwiczyć i wymienić się swoją wiedzą. Nabywamy łatwości i lekkości wypowiedzi, pozbywamy się zahamowań. W międzynarodowym środowisku każdy ma akcent swojego języka. Ale przecież chodzi przede wszystkim o to, żebyśmy się dobrze zrozumieli i oddali sens tego, co chcemy przekazać innym. Ponieważ zajęcia językowe standardowo odbywają się do południa, po południu mamy czas na zwiedzanie i spacerowanie. Możemy spokojnie obserwować nowe miejsca i ludzi siedząc przy stoliku z kawą samemu lub w towarzystwie innych uczestników kursu. Mamy cudowną rzecz, którą jest wybór, gdzie i jak chcemy spędzić czas, by doświadczyć miejsca jak najgłębiej, dowiedzieć się jak najwięcej.
Wracamy do Polski z ogromnym bagażem nowych doświadczeń, odmienieni językowo, bo powrót to ocean satysfakcji. Bo daliśmy radę, bo nasz lektor faktycznie miał rację, że język inaczej ćwiczy się na miejscu. Bo poznaliśmy innych uczestników, odpoczęliśmy i złapaliśmy dystans i nabraliśmy większej pewności siebie w wyrażaniu swoich myśli w języku obcym.
Warto pojechać, warto spróbować. Zawsze.